Wspomnienia o Słowackiego 34/1
Było to dla mnie, ale zapewne tez dla wielu innych Lechitów, miejsce w pewnym sensie niezwykłe – mieszkanie ś.p. F! Wiktora Hempowicza.
Na Słowackiego można było przyjść każdego dnia, prawie o dowolnej porze. Nawet nie trzeba było się przedstawiać. Filister zachęcał do tego, mówiąc „Odpowiedz, że Lechita i wszystko jasne”. A kiedy pokonało się tych parę stopniu w dół, czas jakby zwalniał. Długie (w naszym przekonaniu) dysputy były dla filistra niedługą chwilą. Nigdy nie można było ich zacząć tak ot co…najpierw wizyta w sklepie po aprowizację kolacyjną i oczywiście po jasne z pianką. A potem długie rozmowy: o Lechii, o Dowborze, o sztandarze, o życiu, o czasach przedwojennych i trudnych latach okupacji. Czasami trudne, czasami przeplatane żartami i dykteryjkami – ale zawsze niezwykle serdeczne i pełne słynnych powiedzonek filistra, które Lechitom z coetusów lat 90-tych są doskonale znane. „Wiadro też miara”, „Był i wybył”, czy też „Nie bój się, bom ja sam w strachu”. Ale oczywiście pierwsze miejsce na liście powiedzonek zajmowało bezapelacyjnie „Siedem K”, co zgrabnie rymarze w swoich rymach spuentowali wersem „Pijmy zdrowie Hempowicza, on nam siedmiu K użycza”.
Nasz drogi filister interesował się też naszym młodym studenckim życiem. Było to bardzo miłe – często dawał nawet do zrozumienia, że jest dumny z naszych skromnych osiągnięć. Nasze publikacje, artykuły, osiągnięcia naukowe zawsze odnotowywał z radością.
Często wracam po latach myślami do tamtych spotkań na Słowackiego. Pomimo że starałem się bywać u filistra Wiktora w miarę często, mam ich niedosyt. Było ich za mało, były za krótkie…Było wszak tyle tematów do porozmawiania. O Lechii i innych korporacjach potrafił mówić długie kwadranse, a zachowane przez siebie pamiątki i zdjęcia przechowywał z dużą starannością. Cieszył się bardzo z reaktywacji Lechii. Aktywnie uczestniczył w życiu naszej korporacji w pierwszych latach po reaktywacji. Co czwartek pojawiał się na kwaterze, zawsze siadał w tym samym miejscu (czego widomym znakiem, zważywszy na tuszę filistra, było trochę spłaszczone krzesło). Chciał być zawsze na bieżąco z tym co dzieje się w korporacji, a kiedy czegoś z racji zmieniających się czasów nie rozumiał lub nie mógł pojąć, przyznawał z rozgoryczeniem „czuję się pomijany”…
Choć oczywiście pomijanie naszego drogiego filistra nie było naszą intencją.
W miarę, jak w dorosłym życiu topnieje liczba autorytetów, a tym przez „duże A”, które pozostały, stawia się poprzeczkę wysoko, osoba filistra jawi się coraz bardziej wyraziście jako wzór godny do naśladowania. Upór – w dobrym tego słowa znaczeniu – niezłomność, serdeczność i zwykła pogoda ducha to cechy, które ceniłem w nim najbardziej.
Patrzy na nas czasami z góry, a gdyby było to możliwe przywdziałby zapewne swój stary dekiel i pojawiłby się na kwaterze, tak na zupełnie zwykłym spotkaniu, albo na jakieś uroczystości, aby jeszcze raz zaśpiewać z nami swojego ukochanego „Stefana Batorego”.
F! Maciej Andrzejczak
Coetus 1993